piątek, 10 lipca 2015

Czarna jak kruk, gorąca niczym ogień

               
               
Te wakacje zapowiadały się naprawdę wspaniale. Razem z Makenzie mieliśmy już wszystko ugrane i zaplanowane. Mieliśmy wyjechać na prywatną plażę na Hawajach. Wyjazd zbliżał się wielkimi krokami. Bardzo cieszyłem się, że spędzimy ten czas razem. Vega cieszyła się nie mniej ode mnie. Leżeliśmy właśnie w łóżku i zastanawialiśmy się co ze sobą zabrać, gdy nagle zadzwonił mój telefon. To był James. Zdziwiłem się. Od ogłoszenia przerwy w BTR rzadko się odzywał. Ostatnio miałem najlepszy kontakt z Carlosem. Głównie z powodu naszych wybranek, które są siostrami. Na kontakty z Kendallem nie mogłem narzekać, choć dawniej było znacznie lepiej. Po chwili zamyślenia wreszcie odebrałem telefon.

niedziela, 5 lipca 2015

Niezamierzony odwet

  W te wakacje udałem się z przyjaciółmi na dwutygodniowy rejs po oceanie. Uwielbiałem takie podróże. Czułem się wtedy oderwany od rzeczywistości, która była dość męcząca. Ciągłe wywiady, koncerty, zdjęcia na planie doprowadzały mnie do wyczerpania. Podczas tego wspaniałego rejsu postanowiliśmy zahaczyć o wyspę. Już pierwszego dnia na imprezie plażowej bawiłem się świetnie, ale do pewnego momentu. Humor popsuł mi pewien jegomość. A tym kimś był, Louis, najbardziej znienawidzony przeze mnie, jak i przez moich przyjaciół chłopak. Na każdym kroku był wobec mnie opryskliwy i ironiczny, a jakby jeszcze tego było mało przeleciał moją była dziewczynę. Od tamtej pory szczerze się nienawidziliśmy. Przy każdej sposobności starał się udowodnić mi, że jest lepszy i przystojniejszy niż ja. Nie chciałem patrzeć na jego bezczelny uśmieszek wiec po prostu opuściłem tamto miejsce. Wędrowałem sobie brzegiem plaży gdy nagle mój wzrok przykuła siedząca na piasku brunetka. Była oświetlona przez pobliską latarnie więc mogłem jej się przyglądnąć. Była ładnie opalona i miała śliczne nogi. Siedziała sama i bawiła się bransoletką na swojej lewej kostce. Postanowiłem podejść i zagadać. Chrząknąłem i spytałem:

środa, 1 lipca 2015

Porwana i porywacz - inna prawda

*James*

Mijały miesiące, a ja starałem się zapomnieć o Nicole. Z mieszkania wychodziłem tylko po wódkę. Tylko ty mnie rozumiesz moja wódeczko. Od zniknięcia Nicole, moje dni toczyły się cały czas w takim samym rytmie. Chlanie, utrata przytomności, pobudka i znowu chlanie. Między chlaniem, a chlaniem zdarzało mi się, że wpuściłem do mieszkania Matta, który liczył, że swoimi głupimi pomysłami wyciągnie mnie z dna, którego sięgnąłem. Dziś nie było inaczej. Obudziłem się na podłodze, w kałuży swoich rzygów. Usiadłem i rozejrzałem się za czymś do picia. Pod ręką była tylko do połowy opróżniona butelka wódki. Nie zastanawiając się długo, sięgnąłem po nią i wypiłem duszkiem. Stężenie procentów zaparło mi na chwilę dech. Wielkimi haustami łapałem powietrze, a w oczach miałem łzy. Kiedy wreszcie przełyk przestał mnie palić, otarłem twarz w brudną koszulkę, którą miałem na sobie. Nagle zabolała mnie głowa. Czułem jakby ktoś stukał mi młotkiem w czaszkę. Zaraz. Przecież to pukanie do drzwi. Ja pierdolę, to na pewno Matt. Próbując wstać, poślizgnąłem się na rzygach, w których leżałem i jebnąłem zwłokami w stolik.